CZYLI WSTĘP DO WYSPY JEJU

Jeju-do 제주도 (wyspa Jeju) nazywana też Hawajami Korei Płd., a dla mnie będąca wyspą 1001 cudów i miejscem, do którego mogłabym wracać co każde wakacje, jest wyspą od dawien dawna znaną z trzech rzeczy — „kamienia, wiatru i kobiet”. Dlaczego? O tym pokrótce w dzisiejszym pierwszym bazgroleniu.

Zacznijmy od kamienia. Nawet kamień na Jeju nie jest zwyczajnym dobrze nam znanym kamolem, a wspólnym arcydziełem natury i człowieka. Wygasły już wulkan Halla (na ilustracji powyżej) położony w samym centrum wyspy zalał kiedyś to miejsce lawą, z której, już po jej zastygnięciu, dawni mieszkańcy odkuli wyspę, żeby przywrócić jej warunki rolnicze. Taki odłupany powulkaniczny kamień zaczęli wykorzystywać do budowy płotów i wszystkiego kamiennego co się mogło przydać, łącznie z kamiennymi hareubang 하르방 (czyt. harybang) – kamiennymi dziadami, które były przedmiotem pierwotnych kultów (ilustarcja poniżej). Już brzmi magicznie, czyż nie? Mniej magicznie, ale całkiem praktycznie – kamień ten z różnej wielkości dziurkami świetnie nadaje się na pumeks! Poza tym cała ta historia uczy, że jeżeli tylko człowiek dobrze współpracuję z naturą, to wszyscy mogą mieć z tego korzyść i uciechę — zieleń wyłoniła się na nowo spod piekielnego czarnego dywanu, a ludzie zyskali ziemię pod uprawę i stos kamoli, które wykorzystywane są do dnia dzisiejszego.

Wiatr – Jeju jest zawsze na pierwszym froncie, jeżeli chodzi o tajfuny. Nawiedzają ją bezlitośnie kilka razy w roku, mając właśnie tam największe natężenie w Korei. Wyspiarski wiatr zaś zwiewa czapki z głów na co dzień. Nic więc dziwnego, że oprócz nadmorskich alei, pola otoczone murkami z powyższych kamieni, które mają chronić uprawę przed rozwianiem, są typowym krajobrazem wyspy. Chyba jedynymi zadowolonymi z porywistego wiatru są surferzy. Namnożyło się ich w Korei, odkąd zapanowała powszechna moda na ten sport. To kolejna rzecz obok wulkanu, która przybliża Jeju do Hawaii – „surf mode on”
W końcu najważniejsze – kobiety, bo to one są głównymi bohaterkami tej całej syreniej parady. Z powyższego można wywnioskować, że choć sama wyspa może być osnuta magiczną mgiełką, samo życie na niej wcale nie musiało być takie bajkowe. Choćbyś niewiadomo jak wysoki płotek sobie sklecił – przyjdzie wiatr, który wygra i z nim i rozwieje, co już zasadziłeś. Nie wspominając już o czterech porach roku, które też nie ułatwiały życia. W tych ciężkich do życia warunkach, właśnie kobiety wkroczyły do akcji, zakasując swoje rękawy i podejmując się wyzwania bycia syrenami i połowczyniami darów morza. Nazwano je bardzo dosłownie – haenyeo 해녀 (czyt. henjo), czyli „kobietami morza”. W czasach, kiedy nie było nawet mowy o butlach gazowych, nurkowały poddając próbie swoje płuca i ryzykując życie dla swoich rodzin i dobrobytu wiejskiego społeczeństwa. Nauczyły się nurkować bez żadnego osprzętowania na głębokość do dwudziestu metrów i wstrzymywać oddech na ponad dwie, a nawet do trzech minut! Już wiecie, dlaczego nazwałam je „koreańskimi syrenami”?
W 2016 roku, haenyeo, które łowią na Jeju, w ten sam tradycyjny sposób po dziś dzień, zostały wpisane na listę skarbów kultury Unesco. Uważam, że zasługują one na większą uwagę, ale o tym dlaczego tak jest opowiem w kolejnych bazgroleniach! Stay tuned! 🙂
Skomentuj