PERŁA I WILKI
poniedziałek, 12 czerwca
Promienie słoneczne wdarły się poprzez cienkie poliestrowe zasłony, rozjaśniając wnętrze małego skromnego pokoju, w którym na wpół rozbudzona Haemi1 leżała na cienkim materacu na podłodze. To nie słońce ją zbudziło, a wiatr gwałtownie obijający się o szyby. Mimo że mieszkała tu od kiedy sięga pamięcią, zawsze odnosiła wrażenie, że pewnego dnia cienkie szkło przegra z siłą nadmorskiego wiatru.
Budzik wskazywał dopiero szóstą nad ranem i jej ciało wciąż tkwiło w pozycji na wznak. Jednak jej myśli były już daleko poza zasięgiem ludzkiego oka – w otchłaniach morza.
Nurkując coraz niżej ku dnie oceanu, zobaczyła nagle bijącą skądś światłość.
W bardziej pogodne dni zdarzało się, że promienie słońca, przebijając głębiny morskie niczym ostrze sztyletu, odbijały się gdzieś od odpadków spoczywających na dnie i migotały blaskiem. Haemi miała nawet w zwyczaju wyławiać takie odpadki, przez co dorobiła się ksywki “podwodnej sprzątaczki”. Tym razem jednak oślepiająca ją jasność była jakaś inna. Z narastaniem światła usłyszała dobiegające z głębi szepty. Głosy zdawały się mówić:
– Ależ to piękne! To prawdziwy skarb! Ten, który to wyłowi, stanie się bogaczem.
Kierując się w stronę odgłosów i podążając śladem promieni, dostrzegła w końcu zarys wyszeptanego z otchłani skarbu – lśniącej masą perłową ogromnej małży, otwartej na tyle, że można było ujrzeć skrywającą się w niej, nadzwyczajnych rozmiarów, perłę. Mogła być ona nawet wielkości jej dłoni. O tak! W końcu lata spędzone na penetrowaniu morza na coś się przydały! – pomyślała Haemi i popłynęła trochę szybciej w stronę dna, skąd wzywał ją skarb morza.
Im bardziej zbliżała się do muszli, tym wyraźniej widziała, jak drogocenna i piękna ona jest. Jeżeli tylko udałoby mi się ją wyłowić, wystarczyłaby na utrzymanie mamy i babci oraz na spełnienie moich ‘zacnych planów’. Płynęła powoli i rytmicznie, żeby nie forsować ciała, ale już czuła kłucie w piersiach i narastający ból głowy. Postanowiła jednak wytrzymać dodatkowe kilka sekund i spróbować podpłynąć bliżej.
Niestety. Ból stał się na tyle nie do zniesienia, że musiała wynurzyć się, by zaczerpnąć na nowo powietrza. Wzięła głęboki wdech i zanurkowała ponownie. Tym razem wiedziała, że wystarczy płynąć prosto w dół.
Kierując się w głąb oceanu, zdała sobie sprawę, że bijący wcześniej z otchłani blask gdzieś zaniknął. Na dnie, w miejscu gdzie była pewna, że wcześniej widziała skarb morza, czekało na nią tylko kilka skałek porośniętych glonami. Czyżby perła została porwana z prądem morskim? – dumała.
Na resztkach tlenu opłynęła całą okolicę, ale śladu perły nie odnalazła. Musiała zaniechać dalszych poszukiwań.
W panice kierując się ku powierzchni wody, czuła coraz mocniejszy ból w klatce piersiowej. Była już tuż, tuż – niemal pod samą taflą –, gdy nagle otworzyła oczy, wyrwana z wycieńczającego ją snu.
Ciepłe promienie słoneczne wkradały się jeszcze intensywniej do pokoju, a wiatr wciąż obijał się o szyby. Haemi znowu dała się porwać zmęczeniu i na chwilę zapadła w sen.
Ten sen nie przyśnił jej się po raz pierwszy. Pojawiał się, od kiedy skończyła dwadzieścia lat, a ostatnio nawiedzał ją z coraz większą częstotliwością, wydając się przy tym być coraz bardziej realnym. Za każdym razem po przebudzeniu przepełniało ją dziwne, słodko-gorzkie uczucie. Tak, jakby coś, o czym zawsze skrycie marzyła, zostało jej dane i odebrane w ułamku sekundy. Nie było to czymś, bez czego nie potrafiłaby żyć, ale gdy wreszcie miała to w zasięgu swych rąk, ciężko było jej się z tym rozstać. Oczami wyobraźni skarb był już jej własnością, a nagle znikał zupełnie z jej pola widzenia.
Najdziwniejsze było to, że Haemi wcale nie była przywiązana do rzeczy materialnych. Cieszyło ją spokojne, nadmorsko-wiejskie życie z dala od zgiełku. Nie zależało jej na modnych ubraniach, drogich kosmetykach czy najnowszym telefonie. Gdyby jednak tylko miała szansę sprezentować rodzinie większy dom, by odciążyć babcię i matkę na stare lata, to nie wahałaby się podjąć wyzwania i wstrzymać oddech na trochę dłużej, niż miała to w zwyczaju robić.
Babcia zawsze powtarzała, żeby nie tracić niepotrzebnie zdrowia dla błahych ambicji.
– Kilka groszy więcej nie uratuje świata, a tylko ci się cycki skurczą pod wpływem ciśnienia – mawiała żartobliwie.
Już wybór jej zawodu mówił sam za siebie – brak pożądliwość dóbr i skromność. Nie oznaczało to bynajmniej, że haenyeo było zawodem o niskich zarobkach. W dużej mierze zależały one od własnego wysiłku i odrobiny szczęścia albo, jak wierzyła większość haenyeo, od relacji z ‘boginią morza’. Niemniej jednak nikt nie widział haenyeo w futrze z norek i z torebką od Gucciego, paradującej po powulkanicznym wybrzeżu.
Mogłoby się zdawać, że jako osoba pracująca fizycznie, była niedouczona. Dziewczyna poszła jednak do liceum i miała całkiem niezłe wyniki w nauce. Starała się po prostu skupiać na tym, co ją interesowało i co mogło przydać jej się w przyszłości w zawodzie haenyeo. W przeciwieństwie do większości koleżanek ze szkolnych czasów, które zarywały noce, by dostać się na lepsze uniwersytety w Seulu lub wydostać się gdziekolwiek ‘na ląd’, Haemi od samego początku wiedziała, że pójdzie tą samą wąską drogą co matka i babcia i zostanie ‘kobietą morza’. Nawet jej matka nie zmuszała Haemi do nauki, jak to zwykła czynić większość koreańskich matek, a raczej ufała jej wyborom.
Samo jej imię oznaczało “piękno morza” i właśnie w takim pięknym, według niej, oceanie była zakochana od dzieciństwa.
Najważniejszymi wartościami były dla niej: spędzanie czasu z rodziną, jej mała ojczyzna – wyspa Jeju oraz zwykła możliwość codziennych przypadkowych spotkań z naturą w morskich otchłaniach. Stąd, nie pociągało jej wielkomiejskie życie, nie interesowały jej portale społecznościowe, kariera, imprezy – jednym słowem wszystko to, co tak bardzo liczyło się dla jej rówieśników.
Po ciężkim dniu połowów Haemi lubiła zasiąść nad dobrą książką na ławce przed domem, wsłuchując się w kojący dźwięk morskich fal i popijając ciepłą herbatę z kwiatów chryzantemy. Wpatrywanie się w bezkres oceanu, blask księżyca odbijający się na tafli, ośmiornice oplatające jej dłonie w czasie połowów, wiatr przedzierający się przez jej gęste rzęsy, wspinanie się na pagórki, by podziwiać nadmorskie panoramy, pogawędki ze starszymi haenyeo, bieganie z psem i za psem po łąkach – te wszystkie drobiazgi utwierdzały ją tylko w przekonaniu, że za nic na świecie nie mogłaby zostawić wyspy i zamienić jej na miejski chaos.
Grafik pracy jako haenyeo i związana z tym rutyna wcale nie były łatwiejsze od innych prac fizycznych, ale Haemi dawały dużo satysfakcji. Tego dnia wstała o świcie, o szóstej trzydzieści. Przemyła twarz lodowatą wodą, po czym zasiadła do śniadania z mamą i babcią. Jadły przy małym, inkrustowanym masą perłową stoliku, siedząc na podłodze.
Zdarzało się, że to Haemi przygotowywała śniadanie, wtedy wstawała o szóstej. Na stole gościły zawsze: ryż, kimchi2, łodygi wodorostów doprawione sosem sojowym i olejem sezamowym oraz suszone ośmiornice. Pozostałe przystawki – banchan3 i rodzaj zupy serwowanej do ryżu zmieniały się najczęściej w zależności od tego, co udało się wyłowić.
Dziś mama przygotowała zupę z pasty sojowej – doenjang z małżami, tofu i cukinią. Smakowity zapach zupy roznosił się po całej chałupce. Dzień zaczęty zupą doenjang nie może być złym dniem, pomyślała sobie Haemi, nastawiając się pozytywnie od samego rana.
Przed wyjściem z domu, w pośpiechu, wyszczotkowała zęby. Na koniec, smarując twarz kremem przeciwsłonecznym. Parę przetartych jeansów i podkoszulek włożyła, będąc już jedną nogą na przedsionku chaty. Była trochę roztrzepana i często zdarzało się jej założyć T-shirt tył na przód, nie dopiąć rozporka, albo nie domyć pasty do zębów z brody.
Połowy zaczynały się pomiędzy siódmą trzydzieści a ósmą rano i trwały zazwyczaj od czterech do sześciu godzin. Jako najmłodsza z grupy zawsze musiała być pierwsza w przebieralni. Zabrała sieci – swoje i babci, z przymocowaną do nich olbrzymią jaskrawopomarańczową boją zwaną tewak, i poszła do siedziby haenyeo, która znajdowała się po drugiej stronie ulicy, nad morzem. Jej pies – Pado4 – jak zawsze obszczekiwał ją na pożegnanie.
– Do zobaczenia za kilka godzin, futrzaku – powiedziała, głaszcząc jego białą czuprynę.
Jej rola sprowadzała się do nacierania gogli do nurkowania bylicą5 i pastą do zębów, co miało zapobiegać zaparowywaniu szkiełek pod wodą. Przygotowywała także dla każdej ze współtowarzyszek porcję leków – niezbędnych, by przetrwać dzień w głębinach morza.
Oddział haenyeo, do którego należała Haemi liczył łącznie piętnaście kobiet. W najwyższej grupie wiekowej, w której była jej babcia, było osiem haenyeo , z których najstarsza miała osiemdziesiąt siedem lat. Babcia Haemi miała siedemdziesiąt sześć lat, więc jak większość haenyeo-seniorek nurkowała już na płytszych, przybrzeżnych wodach, zaliczając się tym samym do najniższej rangi. Im płytsze wody, na których się nurkowało, czyli im mniejsza pojemność wdechu i gorsze połowy, tym niższą miało się pozycję w hierarchii haenyeo oraz zarobki. Na głębszych wodach o wiele łatwiej można było wyłowić dobrze opłacalne owoce morza: słuchotki , ślimaki morskie czy jeżowce, strzykwy oraz tak zwane morskie ananasy6.
Zaprawione w łowach haenyeo potrafiły wstrzymać oddech nawet do trzech minut i wyłowić do kilku kilogramów na jednym wdechu. Jednak Haemi poszła za radą babci, by nie być zanadto chciwą. I choć mimo swojego młodego wieku, ale dzięki wielkiej pasji do morza i umiejętnościom, mogła dostać już tytuł haenyeo7 wyższej rangi, wciąż kwalifikowała się do średniej klasy. Owszem nurkowała na głębszych wodach, ale nie musiała być transportowana przez statek na pełne morze jak haenyeo z najwyższej grupy. Zdarzało jej się też łowić z babcią przy brzegu – szczególnie w pochmurne i bardziej wietrzne dni, kiedy potrzebowała babcinej dobrej energii.
Tego dnia nie tylko humor Haemi, ale także pogoda dopisały – słońce uśmiechało się co chwilę zza lekkich jak wata cukrowa chmur. Dlatego, wyruszyła z mamą na swoje wyznaczone terytorium – z dala od brzegu.
W przebieralni zaczęła się już robić wrzawa.
– Haemi, zjadłaś śniadanie?8 – zapytała jedna z babć haenyeo.
– Tak. Jestem zwarta i gotowa na dzisiejszą przygodę! – odpowiedziała Haemi, podając współtowarzyszce, przygotowane do nurkowania gogle i porcję leków.
Już na samą myśl o czekającym na nią oceanie, twarz Haemi rozpromieniła się w uśmiechu.
1 Imiona bohaterów: 해미, Haemi (czyt. Hemi), 민호, Minho (czyt. Mino). W Korei nie ma określonej formy zapisu danego imienia w jego angielskim wydaniu. Imię o takim samym zapisie w koreańskim alfabecie, może mieć różne wersje zapisu w alfabecie angielskim, w zależności od preferencji posiadacza imienia. Nazwiska natomiast występują przed imionami.
2 Kimchi: kor. 김치, czyt. kimczi, ostre (choć nie zawsze) kiszonki koreańskie, których najpopularniejszą formą jest kiszona na ostro kapusta pekińska.
3 Banchan: kor. 반찬, czyt. bancian, małe przystawki podawane do ryżu, m.in. kimchi.
4 Pado: kor. 파도, fala.
5 Bylica koreańska – kor.쑥, rodzaj rośliny z tej samej rodziny co piołun. W Korei wykorzystywana powszechnie w deserach czy napojach.
6 Nazwy owoców morza: słuchotka – kor. Jeonbok, 전복, czyt. dzionbok, ślimak morski – kor. sora, 소라, czyt. sora, strzykwa – inaczej ogórek morski, kor. haesam, 해삼, czyt. hesam, morski ananas – kor. meongge, 멍게, czyt. monge.
7 Haenyeo: kor. 해녀, czyt. henjo, grupa kilku tysięcy kobiet zamieszkujących głównie południowokoreańską wyspę Jeju (czyt. dziedziu), zajmujących się połowem owoców morza bez wykorzystania butli tlenowych.
8 Zapytanie o to, czy się coś zjadło, jest grzecznościowym pytaniem używanym w Korei w formie powitania.
Skomentuj