PAMIĘTNIKI POLSKIEJ HAENYEO CZ. 1


Nigdy nie myślałam, że będę do Was pisać pamiętniki o takim tytule. Wiele dziewczyn mnie obserwujących, czy tych, które czytały “Koreańską Syrenę” myślą, że zostanie haenyeo, było moim marzeniem. Nie do końca 😊 Nawet w opisie własnej osoby na tym blogu napisałam, że mam ‘aspiracje na syrenkę’, ale nie o taką syrenkę mi chodziło. Była to raczej metafora kobiety, która jak ryba w morzu czerpie pełnię z życia. Więc jak to się stało, że poniosło mnie aż tu? Że stałam się uczennicą szkoły haenyeo? O tym pokrótce, a potem do sedna, czyli moich codziennych wrażeń z procesu stawiania się syreną.

Przeprowadzając się na wyspę Jeju w zeszłym roku, nie miałam pojęcia, że tej wiosny złożę papiery do szkoły syren. Życie w wielkiej metropolii zwanej Seulem po prostu mnie wypaliło i zapragnęłam uciec w mój najukochańszy zakątek świata. Rzuciłam już pracę, byłam w trakcie kończenia tłumaczenia “Koreańskiej Syreny” na język angielski, Y. też miał już wszystkiego dość, więc nic nie stało na przeszkodzie do zmiany życia o 360 stopni. Bo jak nie teraz, to kiedy? 🙃

I tak znaleźliśmy się na wyspie 🌴 Angażowałam moje wszystkie siły w tłumaczenie książki i zawieranie lokalnych znajomości, z przerwami na obieranie hallabongów (więcej znajdziesz w: Moje życie na wyspie Jeju). Chcąc się nauczyć wyspiarskiego dialektu, szukałam kursów w lokalnym centrum kultury – bez powodzenia. Trafiłam jednak na zajęcia z pieśni ludowych, a że kiedyś miałam ochotę nauczyć się pansori (rodzaj koreańskiej tradycyjnej muzyki, nazywany też koreańską operą), to stwierdziłam, że może być to okazja do jednego i drugiego — pieśni w lokalnym języku niczym dwie pieczenie na jednym ogniu. Tam trafiłam na ciocię Ok-re, przewodniczącą najbliższego mi położeniem oddziału haenyeo, która jak się potem okazało, ma wpływy w całym syrenim światku. Po tym, jak usłyszała, że przyjechałam na wyspę z miłości do kobiet morza, zapałała do mnie przychylnością i zachęcała, że mogę przyjść do niej na podwodne korepetycje. No cóż… nie byłam zainteresowana. Za to bardzo chciałam zobaczyć haenyeo w akcji (a nie z daleka, jak zawsze do tej pory), więc przyjęłam jej zaproszenie i pewnego dnia ze zgrzewką Bacchus-ów (napojów energetycznych będących częstym prezentem w okolicznościach spotkań ze starszymi osobami) poszłam na wybrzeże, gdzie urzędował oddział haenyeo prowadzony przez ciocię Ok-re. Trafiłam na wyciąganie ‘towarów’ i przyjazd kupców. Atmosfera wrzała. Ciężko było powiedzieć czy się kłócą, czy to dzień jak co dzień. W każdym razie czułam się tam nieco intruzem.

zdjęcia z wypożyczalni strojów haenyeo @today haenyeo

Kolejnym moim zetknięciem z haenyeo były odwiedziny w wypożyczalni tradycyjnych strojów kobiet morza. Sklepik ten był prowadzony przez dwie młode haenyeo, które pomyślały, żeby wykorzystać mnie w celach reklamowych, i tak oto od zdjęć w mulsodziungi (spolszczona nazwa stroju) skończyło się na piwie z młodymi haenyeo w jednym z najbardziej obleganych nadmorskich pubów. Słysząc ich życiowe historie, wydały mi się ponad przeciętnymi istotami, co nie zachęciło mnie bynajmniej do zostania haenyeo. Pozostałyśmy w bliskiej relacji, więc stwierdziłam, że przeprowadzę wywiad z jedną z nich (jedna była aktualnie nieczynna zawodowo) z nadzieją, że zainspiruje mnie do napisania jakiejś historii. Opowiedziała mi o swoich niełatwych początkach, o tym, że miała najgorsze rezultaty w szkole haenyeo i dodatkowo miała paniczny lęk przed rybami 🐟 Teraz, po siedmiu latach podwodnych połowów zalicza się do haenyeo najwyższych rangą i udało jej się osiągnąć to w możliwie najkrótszym czasie. Przyznam, że była to dla mnie fascynująca historia i końcem końców zainspirowała mnie do napisania kolejnego opowiadania. Myślę, że podświadomie dała mi także nadzieję, że taka naziemna syrenka jak ja mogłaby pewnego dnia stać się prawdziwą syreną.

Latem zapisałam się na program organizowany z miasteczka Seogwipo pt. ‘Poznawanie kultury haenyeo’. Mimo że wiedziałam, że będzie tam dużo podstawowych informacji, które już mi się obiły o uszy, postanowiłam wziąć w nim udział, z nadzieją, że zawrę kolejną ciekawą znajomość. Nie myliłam się. Poznałam kobietę, która zajmuje się robieniem lalek w ubraniach kobiet morza oraz miałam okazję oczyszczać wybrzeże ze śmieci wraz z haenyeo. Po drodze śpiewałyśmy w duecie pieśni ludowe, a nawet zaszliśmy na chwilę (mówię tu o wszystkich uczestnikach zajęć) do magazynu, gdzie reszta haenyeo była w trakcie oporządzania świeżo wyłowionych jeżowców.

Nadszedł wrzesień i przyszła pora na coroczny festiwal kobiet morza. Odbywał się on w drugiej części wyspy, w pobliżu muzeum haenyeo (gdzie z resztą mieszkała bohaterka mojej książki). Okazało się, że ciocia Ok-re awansowała społecznie i stanęła na czele parady haenyeo otwierającej całe wydarzenie. Niestety nie miałam okazji zobaczyć jej podczas otwarcia, ponieważ musiałabym dojechać na godzinę 8 rano na drugi koniec wyspy, natomiast mogłam podziwiać ją w akcji na próbie generalnej na bliższym mi wybrzeżu.

W październiku odbywał się kolejny festiwal. Tym razem był to główny festiwal w naszej części wyspy – miasteczku Seogwipo. Każda dzielnica wyłaniała swoich reprezentantów, którzy mieli rywalizować w jakiś kreatywny sposób podczas 1,5 km parady o pierwsze miejsce w mieście. Nasza dzielnica – Jungmun była reprezentowana przez kobiety z zajęć z ludowego śpiewu, do którego był ułożony taniec – taniec połowów na pałasze (rodzaj długiej srebrzystej ryby) , gdzie część kobiet tańczyła, kołysząc wspólnie długaśną sieć, a trzy kobiety tańczyły obok przebrane w tradycyjne stroje haenyeo, trzymając w rękach jaskrawe boje z sieciami (tewak czyt. tełak). Do tych trzech haenyeo należałam także ja. Zrezygnowałam z zajęć ze śpiewu po jednym semestrze, bo częstotliwość zajęć mnie przytłaczała, ale przewodnicząca stwierdziła, że fajnie by było, żebym była w reprezentacji naszej dzielnicy. Zgodziłam się. Tańczenie przez 1,5 km u boku cioci Ok-re nie było łatwe. Kobietę rozpierała energia, mnie nie 😃 Jednak dałam z siebie 150% procent, co potem odbiło się silnymi zakwasami. Było warto, bo zajęliśmy 2. miejsce. Podczas całego zdarzenia wydarzył się pewien ważny szczegół, który myślę, że miał jakiś wpływ na moją tegoroczną decyzję. Ciocia Ok-re mówiła każdej napotkanej osobie, że jestem jej haenyeo uczennicą. To niewinne kłamstewko sprawiło, że zaczęłam powoli myśleć, jakby to było, gdyby naprawdę stała się moją podwodną mentorką.

Do cioci Ok-re zawitałam dwa razy na kawkę. Słuchając jej podwodnych historii, a także widząc jej pasję do morza oraz to jak bardzo zależy jej, żeby zawód haenyeo przetrwał lub chociaż został dobrze udokumentowany dla potomnych, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że chwilami przypominała mi bohaterkę mojej powieści, Hemi.

W listopadzie wybrałam się z wyżej wspomnianą, obecnie nieczynną zawodowo młodą haenyeo i jej czynną zawodowo koleżanką ze szkoły haenyeo na festiwal kwiatów kamelii. Nowo poznana syrena mówiła, że nawet nie umie pływać, a szkołę haenyeo wybrała po to, żeby pozbyć się lęku przed morzem. I myślę, że to właśnie jej wyznanie było kolejnym znaczącym czynnikiem, który zasiał w mojej głowie myśl, żeby spróbować.

Ostatnim spotkaniem z haenyeo w zeszłym roku było spotkanie z ciocią Jong-dzia w jej nadmorskiej ‘rezydencji’ (wywiad z nią możecie znaleźć tutaj: Moje spotkanie z Syreną), którą poznałam 2 lata temu podczas snorklingu (aktywności zafundowanej nam w trakcie tygodnia cyfrowych nomad, na który pojechałam na Jeju). Kiedy wyznałam jej, że myślę o tym, żeby spróbować swoich sił w szkole haenyeo, stanowczo mi odradzała, mówiąc, że to niebezpieczne i żebym nie marnowała swojej młodości na tak ciężki zawód. Uspokoiłam ją, że to tylko z ciekawości i z mojej miłości do haenyeo i, że nie mam zamiaru zbijać na tym kokosów, więc nieco odpuściła, a ja zaczęłam powoli planować następny rok pod kątem podjęcia wyzwania zostania syreną.

Miało być krótko. Nie wyszło. Tak czy inaczej, te zapiski pomogły mi samej prześledzić mój tok rozumowania i proces, który przyniósł mnie aż tutaj. Od następnego postu będę Wam zdawać relacje i dzielić się moimi przemyśleniami, po cotygodniowych zajęciach ze szkoły syren. Stay tuned!

4 odpowiedzi na „PAMIĘTNIKI POLSKIEJ HAENYEO CZ. 1”

  1. Wzruszyłam się z 3 razy 😭🥺🥹
    Ile historii, ile przeżyć, ile wspaniałych osób po drodze 😍🥰🤗 Czekam na kolejne zapiski z życia podwodnej Syrenki 😍💜💜

    Polubienie

    1. Dziękuję, Madziu 💜 Jesteś kochana jak zawsze!

      Polubienie

      1. Trafiłam tu przypadkiem, ale coś czuje że zostanę na dłużej. Wiele tu ciepła, inspiracji ot tak fajna wirtualna przestrzeń. Pozdrawiam serdecznie z Kolorowe Smaki Życia – mojego miejsca w sieci .

        Polubienie

      2. Bardzo mi miło, że Panią tutaj zastaję 💜 Chętnie zawitam też na Kolorowe Smaki Życia, bo życie jest iście kolorowe 😃

        Polubienie

Dodaj komentarz